piątek, 21 sierpnia 2015

Biel nieba

                                                       *Oczami Michael'a*
Nie mogę uwierzyć w to co się stało. Wyjeżdżam z domu do Kim, Elena normalnie oddycha, słucha muzyki...A gdy przyjeżdżam...a gdy przyjeżdżam do domu...Nie wiem czemu Elena nie oddycha...Oczywiście mam małe podejrzenia ale przecież nie mogę nic udowodnić. Toczy się teraz walka o jej życie. Dzięki Bogu dzieciaki przyjechali tutaj... Jak na razie nikt mnie nie rozpoznał, wiadomo oprócz lekarzy...Ciekawy jestem czy moje podejrzenia okażą się słuszne. Muszę jednak zwolnić ojca Tom'a i jego matkę, płacę im - oni gdzieś wyjeżdżają, nic nie mówiąc, tak nie będzie. Blanket zrobił sobie drzemkę, Prince chodzi co jakiś czas do automatu po kawę, Paris przegląda coś w telefonie...A ja tutaj cały czas siedzę i wpatruję się w okienko w drzwiach od sali w której leży moja córka.
                                                                     ***

-Tato...wiadomo już coś na temat Elen? - Blanket w końcu się obudził.
-Nie...Niestety, nic nie wiem.-Stwierdził zgodnie z faktem.
-Aha, to się pewnie zaraz dowiemy.-Prince wskazał na nadchodzącego doktora, którego wyraz twarzy był nijaki.
-Dzień dobry. Pan...-Lekarz się rozejrzał czy nikogo nie ma na korytarzu.-Pan Jackson?
-Tak to ja.-Jedyne co można było stwierdzić w głosie Michael'a to smutek.
- Mam dwie wiadomości, jedna jest dobra a druga...zła.-Doktor spojrzał w notes.
-Najpierw tą złą. . .-Spojrzał na doktora z załzawionych oczu.
-Pańska córka będzie tydzień smacznie spała.- Lekarz starał się żeby to jakoś lekko zabrzmiało.
-A ta dobra?
-Na szczęście żyje.-Michael i dzieciaki odetchnęli z ulgą.- Chce pan się więcej dowiedzieć ?
-Jak najbardziej. -Skinął głową.
-W takim razie proszę za mną do gabinetu.-Wskazał na pomieszczenie obok.
Pomieszczenie było małe, znajdowała się tam tylko szafka lekarska, biurko a przy nim dwa krzesła. Jedyne światło dawała lampa.
-Proszę niech pan usiądzie.
- I co znią?
-Najprawdopodobniej ktoś chciał ją zatruć, nie wiadomo jeszcze czym, może ona sama tak zrobiła, może ktoś, nie mój interes kto. To jest zatrucie, mogło się skończyć śmiercią. -Michael był zszokowany.
-A więc tak...-Jackson przymróżył oczy.-Dziękuję panu, do widzenia.
Gdy wyszedł Paris, Prince i Blanket dopytywali się co powiedział lekarz.
-Ale jak to mogła umrzeć?!-Prince nagle wybuchnął. -Co do jasnej cholery się stało? 
-Prince nie tym tonem...i uspokuj się. Ktoś ją otruł. Ja się domyślam chyba kto.
-Kto mogł by być? -Paris była ciekawa. -Czemu?
-W samochodzie wam wyjaśnię. Chodźmy już.
-Dobra tato, Blanket wstawaj. -Prince ponaglał. Po kilku minutach byli już w samochodzie.
-To kto to mógłby być?- Paris dopytywała.
- Kojarzysz illuminati?
-Uczysz nas jak z nimi walczyć... Ale co oni mają wspólnego?
-Napewno stanęła im na drodze. -Zgadnął Blanket.
-Ale co zrobiła takiego?
-Nie wiem jeszcze....ale się dowiem. -Michael z cierpliwością prowadził samochód, chociaż co się działo w jego głowie nie można było nazwać  cierpliwością ani spokojem, miał ogromny  mętlik w głowie. Co powinien teraz zrobić, kto otruł jego córkę takie pytania chodziły mu po głowie lecz nie znał na nie odpowiedzi. Gdy przyjechali do domu, Michael zauważył torbę makijażystki, ~pewnie są w domu~ pomyślał.
-Jeremy! Lily! Chodźcie tu natychmiast!  
-Co jest ZNOWU? -Jeremy był poirytowany.
-Spokojnie już nie będzie ZNOWU, bo was zwalniam.-Michael zkrzyżował ręce na piersi.
-Ale jak to? -Lily nie mogła uwierzyć własnym uszom.
-Normalnie, za pół godziny nie ma was tutaj być. Tom'a też. 
-JACKSON przecież ty nie przetrwasz bez ochrony. -Jeremy był coraz gorzej wkurzony.
-Dam sobie radę! Za pół godziny nie ma was tutaj być. -Nikt  nie będzie  mu mówił czy sobie poradzi czy też nie.
-Zniszczymy cię Jackson, ZOBACZYSZ! - Wymierzył złowrogo palec.
Kwadrans potem już wychodzili.
-Zniszczymy was ZOBACZYSZ! -Poiedział po czym wyszli.
-W końcu spokój....-Michael odetchnął z ulgą.
-Tato to oni...ją...-Blanket zszedł ze schodów.
-Tak...oni... Myślałem że poszedłeś spać...-Stwierdził zgodnie ze swoimi przypuszczeniami.
-Nigdy bym nie pomyślał. -Usiadł się na sofie.
-Nie możesz spać? - Spytał z troską.
-Nie-e. - Stwierdził popijając herbatę.
-A Paris co robi?
-Rozmawia przez Skype'a z Chester'em.
-A Prince? 
-Ogląda TV u siebie w pokoju.-Powiedział zgodnie z prawdą.
-To może pójdziesz do niego? -Zaproponował Michael.
-Noo...Dobra. 
Gdy Blanket poszedł Michael zabrał się za czytanie książek. Tej nocy nie mógł zasnąć. 


                                                            *Oczami Eleny*
Obudziłam się w jakimś jasnym miejscu, było dwoje białych drzwi.
-Gdzie ja jestem? - Zapytała się sama siebie.
-Kochanie jesteś w miejscu tam gdzie śmiertelnik nie może wejść, dopiero dusza człowieka który umarł może tu wejść.
-To znaczy...ja nie żyję?
- Żyjesz...Tylko że jesteś w śpiączce.
- Ile czasu tutaj będę?-Była naprawdę ciekawa.
- Aż poczujesz się na siłach.
-Mamo, czemu ciebie nie widzę?
- Już lepiej? - Nagle się przed nią pojawiła.
-Tak...ładna suknia.- Wskazała na śnieżnobiałą suknię.
-Wiem...
-Ja też mogę mieć taką?
-Niestety nie, tylko osoby które umarły i trafiły do nieba mogą mieć te suknie.
-A...-Nie dokończyła ponieważ Susie jej przerwała.
-Wybierz drzwi.
-Co jest za nimi?
-Nie martw się nie spotka cię tu nic złego...
-Wybieram...prawe!


2 komentarze:

  1. Jak zawsze świetny rozdział. Dobrze, że Elen z tego wyszła i mam nadzieję, że dobrze się to wszystko skończy. Michael doskonale zrobił, że ich wyrzucił no i oby nie planowali znowu czegoś głupiego. Czekam na next ;)
    Pozdrawiam ♥

    OdpowiedzUsuń
  2. *_* ciekawie:-) u mnie nowa z dedyką dla Annie*♡*

    OdpowiedzUsuń